TO NIE JEST TYPOWY BLOG Z PRZEPISAMI, BO SPECJALNIE NIE UMIEM GOTOWAĆ.
TO
NIE JEST TEŻ BLOG Z REGULARNYMI RECENZJAMI KULINARNYMI.
TO
JEST BLOG O TYM, ŻE JEM.

niedziela, 11 listopada 2012

zupa dyniowa czyli jesień w stanie Nowy Jork


Jest jesień, czas na dynię.


Zanim dotarł tu do nas huragan Sandy Nowojorczycy i Nowojorczanki w najlepsze jeździli "upstate New York", czyli za miasto na północ (co akurat jest w naszej sytuacji jedynym rozsądnym kierunkiem: na południe jest tylko ocean), żeby zbierać jabłka i dynie. To taki jesienny sposób spędzania wolnego czasu we wrześniu i październiku: na lokalnych farmach (czyli ujmując rzecz bardziej po polsku - miejscowych gospodarstwach) można za opłatą zrywać jabłka prosto z drzew i wybierać zebrane uprzednio i ułożone według wagi, ksztatłów i kolorów dynie, a w weekendy na tych farmach odbywają się festyny dla całych rodzin, z muzyką, żywymi zwierzętami, jazdą traktorem na sianie i, obowiązkowo, jedzeniem: pączkami jabłkowymi, ciastem dyniowym, pieczonymi nogami indyka (et cetera) i wszędobylskim cydrem (gorącym sokiem jabłkowym). Są też oczywiście frytki i pizza. 


Byłam na takim festynie w sobotę przed poniedziałkowym huraganem. Co prawda wszystkie jabłka, które przywiozłam do domu wybrałam z koszyka - w obawie przed Sandy właściciele gospodarstwa zerwali wszystkie pozostałe owoce - ale były i zwierzaki, i bluegrass na żywo (tak!), i siano i pączki jabłkowe posypane cukrem i cynamonem, i cydr i zupa dyniowo-jabłkowa (ciekawa!). I spacer wśród czerwieniących się jesiennych drzew - co prawda wobec przemykających obok samochodów, bo oczywiście w Stanach poza miastami zasadniczo nie na chodników, a wszyscy inni Nowojorczycy dojeżdzają na festyny autami; pociągi są w awangardzie. Ale nie bądźmy drobiazgowi. Było wszystko tak jak trzeba.

Zupa dyniowo-jabłkowa, cider i kręcone frytki.
Nie przywiozłam wtedy do domu dynii, bo trzeba by było nieść spory kawał wzdłuż tej drogi, ale z tej okazji właśnie zupę dyniową postanowiłam w końcu zrobić dziś. A było to tak:

PRZEPIS NA ZUPĘ DYNIOWĄ Z CHRZANEM


spory kawałek dyni (ja miałam zieloną)
duży ziemniak
duża marchew
duża cebula
kostka rosołowa (dwie)
chrzan (idealnie byłby korzeń)
masło
śmietana
goździki (kilka)
gałka muszkatołowa, cała
curry, w proszku
sól i pieprz




Nie udało mi się dostać świeżego chrzanu. To minus.  Tutaj najpopularniejsza jest zupa dyniowa z imibirem, i to generalnie jest dobry pomysł, ale zależało mi na tym chrzanie, pamiętając pyszną zupę jednej poznańskiej Agnieszki, którą jadłam u niej w Krzesinach kilka jesieni temu. Uratowała mnie chorwacka Podravka, której produkty, żeby było śmiesznie, w moim supermarkecie znajdują się na półce "Delicacies". (Jest na niej to wszystko, co u nas bynajmniej za delikatesy nie uchodzi, czyli obok mojego chrzanu stały kiszona kapusta, sardynki i herbata z jarzębiny). Rzuciłam więc jeszcze okiem na przepisy z internetu, i najciekawsze były te dwa:
Z chrzanem, orzechami włoskimi i dżemem morelowym
Z chrzanem i syropem klonowym (!!)

Obie zupy może następnym razem, tymczasem rzecz nieco prostsza:

1. Pokroić w kostkę dynię, ziemniaka i marchew i zagotować w garnku razem z bulionem oraz kilkoma goździkami.
2. Podsmażyć na maśle drobno pokrojoną cebulę, a kiedy się zarumieni, posypać curry i gałką muszkatołową. (Zawsze używam całej. Wystarczy ją trochę podrapać nożem, żeby się ukruszyła, a aromat jest zupełnie inny od tej w proszku). Posmażyć jeszcze trochę. Im więcej masła tym lepiej. Zawsze.

 (Przy czym całe krojenie, gotowanie i podsmażanie trwało nie dłużej niż "Tabula Rasa" Arvo Parta)
3.  Wrzucić cebulę do zupy, posolić, popieprzyć. Dodać dwie porządne łyżki chrzanu i wymieszać. (Gdyby chrzan był świeży, należałoby go drobno pokrojonego posmażyć z cebulą na masełku).

4. Do tej pory warzywa powinny być już ugotowane i miękkie. Zupę zmiksować i gotowe. Podawać ze śmietaną.

 

Jedna rzecz, którą pewnie mądrze zrobić, a ja nie zrobiłam: wyjąć z zupy goździki przed wrzuceniem do blendera. A także - UWAGA - podczas blendowania nie usuwać pokrywki. To oczywiste. Ale działa też w drugą stronę: po usunięciu pokrywki i odłożeniu jej do zlewu nie należy naciskać, choćby przypadkiem, guzików na blenderze, jeśli nie chce się zostać dyniowym potworem, który musi ścierać żółtą maź ze wszystkich okolicznych urządzeń kuchennych, dotychczas czystych naczyń, ściany, podłogi i własnych ciuchów wraz z lekko poparzonym biustem. (Tak właśnie, dziękuję i pozdrawiam. We wszystkich przepisach mówią zawsze, że nie należy blendować gorącej zupy, ale zawsze myślałam, że to ze względu na bezpieczeństwo blendera, a nie swoich własnych cycków).

No dobrze, a teraz festynowe fotostory:




 

2 komentarze:

  1. Ciekawa historia i interesujące inspiracje kulinarne :D Szkoda, że mnie tam nie było :)

    OdpowiedzUsuń