Uwielbiam jeść śniadania na mieście. Czy, jak to mówią gdzie indziej, eat-out.
Kiedy mieszka się na Neukoelln, trudno nawet nazwać wyjście na takie śniadanie poza dom wyjściem "na miasto", bo za każdą przecznicą - czy to na Reuterstrasse czy Friedelstrasse - czy nawet jeśli nie skręcamy, a poczynimy ledwie kilkanaście kroków od domu po prostej ulicy Sonnenallee - zaraz znajdzie się jakaś turecka piekarnia albo alternatywna kawiarnia serwująca śniadania. Często także po upłynięciu pory dnia ogólnie uznawanej za przyzwoitą dla tego typu posiłku...
Na zdjęciu śniadanie z Cafe Mervil na Weserstrasse 208 (przy Reuterplatz), naszej zdecydowanie ulubionej piekarni w okolicy Sonnenallee/Reuterstrasse. Odkąd okolica w ciągu ostatniego roku zrobiła się wyjątkowo hip, śniadania skoczyły niestety z 2,10 eur (!!! - to cena Fahrkarte AB) do 4 euro. Ale kiedy poprosi się miłą Panią właścicielkę - drobną, krótko ściętą i energiczną niemiecką Turczynkę - to czasem zgadza się podać jeszcze wersję sprzed zmiany menu. Ich rogaliki francuskie są NAJLEPSZE na świecie. Ostatnio mają też czynne wieczorami/nocą w weekendy, więc można wracając z imprezy uraczyć się choćby niezłymi goezleme.
TO NIE JEST TYPOWY BLOG Z PRZEPISAMI, BO SPECJALNIE NIE UMIEM GOTOWAĆ.
TO NIE JEST TEŻ BLOG Z REGULARNYMI RECENZJAMI KULINARNYMI.
TO JEST BLOG O TYM, ŻE JEM.
TO NIE JEST TEŻ BLOG Z REGULARNYMI RECENZJAMI KULINARNYMI.
TO JEST BLOG O TYM, ŻE JEM.
środa, 27 lipca 2011
wtorek, 5 lipca 2011
Opener Food 2011
Odkryliśmy niedawno świetne gotowe hinduskie dania: różnorodne wegetariańskie potrawy czy to z cieciorki (jak Chana Masala) czy hinduskiego sera i szpinaku (Palak Panir), całkowicie gotowe do zjedzenia i pakowane próżniowo = bez konserwantów. Wystarczy rzecz zakupić u Pana Hindusa na Sonnenallee za 2 euro, podgrzać (w mikrofali czy w wodzie) i zjeść. Byliśmy z siebie bardzo dumni, kiedy wykorzystaliśmy to odkrycie podczas wyprawy na tegorocznego Openera - podczas gdy wszyscy zajadali zapiekanki, pizze, albo ewentualnie jakieś ociekające tłuszczem sajgonki (choć trzeba przyznać, że wyboru - też wegetariańskiego żarcia - było w tym roku sporo) myśmy raczyli się naprawdę dobrym obiadkiem. Aż trudno uwierzyć, że to jest - jakby nie było danie z torebki - aż takie smaczne.
Jedyny problem: opakowanie waży. W końcu rzecz jest gotowa, więc zanim się zje trzeba nieść ze sobą dokładnie tyle gramów, ile potem zląduje na talerzu. Więc w większej ilości na biwak nie da rady.
Subskrybuj:
Posty (Atom)