TO NIE JEST TYPOWY BLOG Z PRZEPISAMI, BO SPECJALNIE NIE UMIEM GOTOWAĆ.
TO
NIE JEST TEŻ BLOG Z REGULARNYMI RECENZJAMI KULINARNYMI.
TO
JEST BLOG O TYM, ŻE JEM.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

etiopsko

Byliśmy ostatnio w etiopskiej knajpie "Langano" niedaleko Kottbuser Damm. Knajpa miła, pełna Afrykańskich par i rodzin. Pierwszy raz jadłam po etiopsku, zamówilismy wiec jakis ichni standard (w wersji wege).

Je się paluchami. To fajne. Odrywa się kawałki ogromnego placko-naleśnika, na którym leżą poszczególne składniki, nabiera je i wkłada do ust. To też fajne. Ale smaki tego, co się na nim znajduje już jakieś dziwne. Inne. Nie trafione. Każdy z nich uderzał jakby tuż obok moich kubków smakowych. Jak z hinduską muzyka, która operuje na ćwierćtonach, wypadających gdzieś pomiędzy naszymi tonami i półtonami - tak samo gdzieś pomiędzy w mojej osobistej skali trafiały te trudne do nazwania smaki. Buraki o smaku zbyt kwaśnym jak na buraki. Szpinak za gorzki jak na szpinak. Placek zbyt miękki i jajeczny jak na placek. Jakoś nie.



Najlepsze było z tego wszystkiego moim zdaniem piwo bananowe o uroczej nazwie „dju dju”.: gęste i słodkie, z ogromną ilością bananowej piany. W dodatku, chyba troche dla egzotycznego picu, podawane w miseczkach z wydrążonego kokosa czy innego orzecha. Wypiłam dwa.