TO NIE JEST TYPOWY BLOG Z PRZEPISAMI, BO SPECJALNIE NIE UMIEM GOTOWAĆ.
TO
NIE JEST TEŻ BLOG Z REGULARNYMI RECENZJAMI KULINARNYMI.
TO
JEST BLOG O TYM, ŻE JEM.

piątek, 22 marca 2013

Chocolate pizza

A myślałam ze już mnie nic nie zaskoczy.
A tu proszę: chocolate pizza.





Na górze marshmalllow, czyli taka słodka pianka, która chyba nie ma nazwy w języku polskim ( bez straty dla języka polskiego), polana sosem z masła orzechowego, ulozona na warstwie czekolady. Całość na pizzowym spodzie, tylko, że na zimno.

Można dostać w Czekolaterii Max Brenner przy Union Square

Mało jadłam dziwniejszych rzeczy.

wtorek, 5 marca 2013

Kalendarz warzywno-owocowy czyli niekoniecznie udane zmagania z językiem

Dostałam w zeszłym tygodniu pocztą z Polski "najlepsze życzenia" z okazji Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku.
Trochę późno, ale nic to.
Wraz z życzeniami przyszedł artystowski kalendarz na nie już tak nowy rok.


A w kalendarzu jak w życiu - niekoniecznie zakończone powodzeniem zmagania z jezykiem. Nazwy dni i miesięcy po angielsku, podobnie jak nazwy świąt wksazują na domniemanego amerykańskiego użytkownika - jest "Chanukah" i "Thanksgiving"; nie ma "Bożego Narodzenia", "Gwiazdki" czy chociażby "Merry Christmas". Na wewnętrznej stronie okładki umieszczono centymetr - całe czternaście - i już miałam pomyśleć, że to w USA jakby kulą w płot, kiedy odkryłam na odpowiadającej jej ostatniej stronie skalę z całymi 5,5 cala. Czyli jednak z pomyślunkiem. Schemat kalendarza podobny do Moleskine'a, tyle, że już częściowo zapełniony fotografiami (głównie polskich) widoków, rysunkami i niemal przypadkowymi (gdyby nie to, że wydrukowanymi) zapiskami. Takie artystowskie ingerencje. W ich ramach na co którejś stronie jest też lista owoców i warzyw - na każdy miesiąc. Po polsku i po angielsku, obok siebie, grzecznie. Pewnie chodzi o to kiedy rośnie. Ładny pomysł, rzucam okiem.


Kalendarz zaczyna się od stycznia, co jemy w styczniu? Brukselkę, buraki, cykorię, dynię, endywię, fenkuł, kapustę, marchewkę, natkę pietruszki (na oknie - tak na pocieszenie), pietruszkę, pora, roszponkę, seler i ziemniaki. = Słabo. Korzenie z piwnicy. Rozweselić nas mają gruszki i jabłka.

Przychodzi więc luty, co jemy w lutym? Brukselkę, buraki, cykorię, dynię, endywię, fenkuł, kapustę, marchewkę, natkę pietruszki (na oknie), pietruszkę, pora, roszponkę, seler i ziemniaki. Nie jest jakby lepiej. Gruszki i jabłka średnio pocieszają.

 Ale że już marzec, zaglądam do marca. Zaczyna być jasne, że - choć nazwy podane ładnie w obu językach - mowa jest o warzywach i owocach dostępnych w Polsce. Co zatem Polacy jedzą w marcu? Brukselkę, buraki, cykorię, dynię, endywię, fenkuł, kapustę, marchewkę, natkę pietruszki (na oknie), pietruszkę, pora, roszponkę, seler i ziemniaki. Uwaga uwaga - pierwsze zbiory rzodkiewki! Nikt nie może już patrzeć na szarlotkę.


Wczuwając się z rosnącym niepokojem w amerykańskiego czytelnika, przechodzę do kwietnia. Czy w Polsce w kwietniu już coś rośnie? Jest ponownie: cykoria, endywia, natka pietruszki (na nieśmiertelnym oknie), por, roszponka, rzodkiewka (którą wszyscy niemogący już patrzeć na ziemniaki i marchew żywią się od miesiąca), ziemniaki, pierwsze zbiory botwinki i rabarbaru. Owoce? GRUSZKI I JABŁKA!

Odczuwam niewysłowioną ulgę kiedy w maju zapchani ziemniakami Polacy dostają w końcu od matki ziemi "pierwsze zbiory sałaty, rukoli i szczawiu" oraz "pierwsze zbiory truskawek", biedaki.

Ale chwilę później uświadamiam sobie, że zaczęłam czytanie zimowego jadłospisu od stycznia.
Drżącymi dłońmi kartkuję do grudnia.
A w grudniu: brukselka, buraki, cykoria... gruszki i jabłka!
Chlip!




Nic dziwnego, że tyle ich w Chicago.