TO NIE JEST TYPOWY BLOG Z PRZEPISAMI, BO SPECJALNIE NIE UMIEM GOTOWAĆ.
TO
NIE JEST TEŻ BLOG Z REGULARNYMI RECENZJAMI KULINARNYMI.
TO
JEST BLOG O TYM, ŻE JEM.

wtorek, 25 grudnia 2012

Wigilia czyli żur postny galicyjski

Zrobiłam żur postny galicyjski z ziemniakami i barszcz, upiekłam makowiec i pasztet z selera, a do tego drugiego przyrządziłam też sos tatarski, ugotowałam fasolę jasiek. Bigos zrobiła Gosia, w wersji oryginalnej i wege, śledziami w oleju z orzechami i rodzynkami zajął się zawczasu Jacek, uszka z grzybami do barszczu z ulepiła babcia (która też równolegle zrobiła pasztet mięsny i gęś z pomarańczami na drugi dzień świąt), a karpia smażonego w tym roku kupiliśmy, bo dni na gotowanie były ledwie dwa, a palniki na kuchence tylko cztery.

„Po co nam właściwie dwie zupy?” - spytał ktoś, kiedy siadaliśmy do wigilii, na co - „No jak to?!” - babcia oburzyła się zza szczytu stołu, i oddychając głośno już znad talerza żuru oznajmiła nam, iż „W Andrychowie mieliśmy trzy zupy, robiliśmy jeszcze grochową”.

Nie jestem pewna, jak z całą resztą dań, ale żur postny galicyjski to zupa, którą moja rodzina je nieustannie co wigilię od kilkudziesięciu lat, robioną według tego samego przepisu mojej prababci z Andrychowa, zwanej - nie bez powodu - Babcią Grubą.

żur postny galicyjski z przepisu Babci Grubej

W wersji oryginalnej, z początku XX wieku - kisi się do niego chleb żytni, albo w ogóle mąkę.

W wersji o sto lat późniejszej, kiedy kobiety zamiast uczyć się piec chleb robią prawo jazdy, żeby móc wsiąść w auto i jechać po niego do supermarketu, można przy okazji z supermarketowej półki chwycić zakiszoną już mąkę w butelce. Oraz suszone grzyby, jeśli nie jest się w tej współczesnej awangardzie, która grzyby jesienią zbiera i potem własnoręcznie suszy.

A później grzyby, bardzo dużo grzybów, się zagotowuje aż zmiękną, dodaje do nich zakiszoną mąkę i wodę, i gotuje aż zupa osiągnie brązowy kolor i zawiesistą konsystencję. Podaje się z gotowanymi ziemniakami. Okrutnie to kwaśne. Okrutnie.

Kiedy swego czasu, dawno temu, prowadziłyśmy z moją mamą restaurację, ten żur był pierwszym w karcie i ulubionym daniem moich wszystkich okazjonalnie skacowanych znajomych. Kwaśne pomaga trawić alkohol, a ciepłe ziemniaki jak znalazł na opustoszały brzuszek. W sam raz na późne śniadanie w towarzystwie nieustającego łupania w głowie w poimprezową sobotę albo niedzielę. Babcia Gruba ponoć łajała mojego pradziadka Klemensa, kiedy wrócił za późno z knajpy na rogu głównego rynku, w której przesiadywał wieczorami. Dziadek był kierowcą Czeczowiczki, lokalnego właściciela fabryki tkanin, w której zatrudnione było co najmniej pół Andrychowa, i wraz z innymi fabrycznymi kierowcami pił tam co wieczór. („Kierowcy zawsze piją najwięcej” - babcia wzruszyła ramionami znad zupy. „To przecież wiadomo”.) Babcia Gruba doskonale wiedziała jak wygląda męski wieczór w andrychowskich restauracjach, bo w międzywojniu jej rodzice byli właścicielami jednej z trzech może knajp w tym mieście. Na której zresztą zbankrutowali, kiedy przyszedł kryzys (jak widać historia lubi się powtarzać), po czym umarli oboje na zapalenie płuc w czasie okupacji. Nie wiem czy prapradziadek Stanisław i praprababcia Maria podawali w swojej restauracji żur postny galicyjski, pamięć mojej babci sięga jedynie do jej własnego wigilijnego stołu z późnych lat 30-tych. Wiemy jednak z innych źródeł, że Babcia Gruba z zadziwieniem traktowała mojego dziadka Olka, najspokojniejszego człowieka na świecie, kiedy starał się o rękę mojej babci w 1955 roku, bo: „co to za chłop co nie pije!”. Tak więc mogę przypuszczać, że  - nawet jeśli nie był serwowany w rodzinnej restauracji - żur postny galicyjski przydawał się w domu moich pradziadków nie tylko na wigilię.