TO NIE JEST TYPOWY BLOG Z PRZEPISAMI, BO SPECJALNIE NIE UMIEM GOTOWAĆ.
TO
NIE JEST TEŻ BLOG Z REGULARNYMI RECENZJAMI KULINARNYMI.
TO
JEST BLOG O TYM, ŻE JEM.

czwartek, 7 października 2010

ziemniaki cebula kapusta (pean na cześć)

Jadłam dzisiaj obiad nigdzie indziej, a w barze "Euruś" przy Głogowskiej. Nazwałabym go "barem mleczym", ale - jak się okazuje - nie ma nic takiego w nazwie. Jest po prostu "bar", choć na ciśnące się na usta określenie "mleczny" wskazuje zarówno specyficzne dla tego typu lokali wystrój z menu wywieszonym na ścianie i ofertą jakiegoś obowiązkowego taniego "zestawu studenckiego" jak i - równie specyficzne - pracujące tam panie z farbowanymi trwałymi w białych gastronomicznych kitelkach (uszytych z jakiejś podłej prześwitującej podszewki), które najpierw kasują a potem "wydają" obiady z obowiązkowym "cośtam-cośtam proszę odebrać!", które rozlega się po całej sali tak, że aż trudno uwierzyć, że nie robią tego z innego powodu niż by dodać teatralności całemu temu spektaklowi odbywającemu się dookoła "schabowego", "ruskich" oraz "naleśników z truskawką".


Poszłam do baru "Euruś" (swoją drogą - czy to nie urocza nazwa?) - nie ukrywam - bo miałam po drodze, i chciałam zjeść tanio. A skoro już tam dotarłam - to poszłam na całego: zamówiłam "kopytka z tłuszczem i gotowaną kapustą". UWIELBIAM określenie "z tłuszczem" - jest takie bezpośrednie i znaczące. Bo to nie masło rozpływające się na twoich ziemniakach (czy jakichkolwiek innych ciepłych węglowodanach) o nie! Opcja "z masłem" figuruje na wiszącym na ścianie menu w innym miejscu, a podana obok liczba PLN też znacznie różni się od tej pierwszej. "Z tłuszczem" nie oznacza też "ze skwarkami" albo "z boczkiem" - te opcje to znowu co innego, bo choćby boczku miałby w nich być jeden niewielki kawałeczek, to nazwa wskazuje, iż na kopytkach, ziemniakach czy kluskach rozlewa się jakiś tłuszcz zwierzęcy (w środowisku baromlecznym oznacza to to samo, co "lepszy"). "Z tłuszczem" oznacza dokładnie to, co oznacza - że rzecz jest tłusta. A jej nieszlachetne pochodzenie z jakiejś "Palmy do smażenia", albo (jak dobrze pójdzie) oleju rzepakowego, jest tyleż ukrywane co nieistotne. Równie nieistotna w baromlecznej nomenklaturze jest obecność cebulki w tymże tłuszczu, co jednak dla polskiego wegetarianina, który tęskni czasem (choć głośno nigdy ale to nigdy się nie przyzna) za słonym, tłustym i chrupiącym boczkiem na swoich kluskach - jest rzeczą kluczową. To właśnie dla tej cebulki w moim "tłuszczu" zamówiłam dzisiaj kopytka. Do tego, tak na wszelki wypadek, żeby nie zapchać się samym tylko węglowodanem, domówiłam jeszcze jednego kotlecika sojowego ("jednego? pół porcji? bez sosu? na tym samym talerzu?")

Jak się okazało - wykazałam się daleko idącą ignorancją. Bo co były za kopytka! Oh jak mi było dobrze! Nie za twarde, nie za miękkie, czyli miło się gryzące, a do tego z absolutnie idealną równowagą pomiędzy ziemniakami a twarogiem. No i gotowana kapusta kiszona do tego - nie za pieprzna, nie za kwaśna, też w sam raz. Nie wiem czy to ta nadchodząca zima tysiąclecia (już zresztą druga w naszym trwającym jak na razie 10 lat tysiącleciu), ale jedząc to miałam wrażenie, że niczego nie potrzeba człowiekowi do szczęścia więcej niż ziemniaków, cebuli i kapusty. Co tam hummusy! Co tam halloumi! To wszystko dobre tylko na turecki upał albo cypryjskie plaże! A u nas - do kożucha i do wódki, na nieprzejezdne drogi i pluchę i słotę -tylko i wyłącznie twaróg, ziemniak, gorąca kapusta. Bo ile różnych rzeczy może z tego powstać! Kopytka, kluski, zapiekanki, bigosy, "rozcieroki"... hmy, czego dusza zapragnie!

A to wszystko koniecznie, bezapelacyjnie i zawsze - "z tłuszczem".